Katalog polskich etykiet zapałczanych

Wzornik etykiet zapałczanych

Strona, na której się znajdujesz, to zbiór polskich etykiet zapałczanych z lat 1949-83. Zbiór przeglądać możesz po kolei bądź przy pomocy filtrów.

Etykietki

Ten projekt rozpoczął się wiosną 2020 podczas lockdownów. Przeglądając różne książki, albumy i zbiory trafiliśmy na dwa klasery pełne etykiet zapałczanych, zebrane przez nieżyjącego już dziadka. To było niemałe zaskoczenie – śmieszne hasła, odważne kolory, zaskakująco świeże projekty. W etykietach zobaczyliśmy dużą wartość graficzną. Z czasem okazało się, że jest to ogromna, jeszcze niedostatecznie odkryta dziedzina. Zapadła decyzja o zeskanowaniu rodzinnego albumu. Zaczęliśmy publikację etykiet na instagramowym koncie @etykietki. Okazało się, że nie tylko nas cieszą prl-owskie obrazki. A to był dopiero początek.

Stypendium ministerialne znacząco umożliwiło rozwinięcie naszego projektu – efektem jest ten wzornik. Dało mi również możliwość odwiedzenia dawnych fabryk zapałek, muzeów i kolekcji filumenistycznych. Zajrzałam do kilku muzeów, nawiązałam kontakt z żyjącymi jeszcze filumenistami i zdobyłam niemały kawałeczek wiedzy o etykietach. Zobaczyłam parę pięknych kolekcji, kilka z nich mogłam zeskanować. Etykiety zapałczane to jednak dobrze rozpoznana dziedzina, lecz prawie zupełnie zapomniana. Nadal jednak tajemnicą pozostaje tożsamość większości projektantów tych etykiet.

Swoje zbiory i wspomnienia udostępnili:

  • Ryszard Iżyniec
  • Anna Jesionek
  • Ewa Sokalska
  • Romuald Waniurski
  • Barbara Migurska
  • Muzeum Filumenistyczne w Bystrzycy Kłodzkiej

Skąd się wzięły etykiety zapałczane

Kolekcjonowanie etykiet zapałczanych to element obszerniejszego zjawiska, jakim jest filumenistyka, czyli fascynacja ogniem i wszystkim, co z nim związane.

Etykiety swoją historię zaczynają razem z bezpiecznymi zapałkami opatentowanymi przez Johana Edvarda Lundströma, czyli na początku XIX wieku. Na drewnianych pudełeczkach naklejane były zadrukowane karteczki. Pierwsze etykiety były typowo reklamowe, z pięknym napisem producenta zapałek oraz nazwą zawartości (Safety Matches). Z czasem stały się również nośnikiem ładnych obrazków. Później miały też funkcję informacyjną, aż w końcu stały się elementem propagandy. Drewniane pudełeczka były dość długo popularne w Polsce, aż na przełomie lat 70/80 zaczęto produkować kartonikowe pudełka, już bez etykiet, z nadrukiem bezpośrednio na wierzchu (czasem też dodatkowo na spodzie) opakowania. Zapałki przed rokiem 1945 produkowane były w wielu zakładach na terenie dzisiejszej Polski.

Przemysł zapałczany

Po wojnie zostało tylko 5 fabryk – znacjonalizowanych jako Polski Monopol Zapałczany (lata 1945-50), później Polski Przemysł Zapałczany (1951-54), później przekształcone w dobrze znane z etykiet ZPZ, czyli Zakłady Przemysłu Zapałczanego (od 1955 do likwidacji poszczególnych fabryk). I tak zapałki produkowano w Bystrzycy Kłodzkiej, Czechowicach-Dziedzicach, Częstochowie, Gdańsku oraz Sianowie. Inaczej jednak przedstawia się sprawa etykiet. Są przypuszczenia, że centralą projektową był Gdańsk, skąd wzory były rozsyłane do poszczególnych drukarni, a stamtąd do fabryk zapałek i do sekcji etykietowania. Ale to jedynie domysły; pewne jest to, że etykiety drukowane były poza zakładami produkcyjnymi i tak np. Bielskie Zakłady Graficzne drukowały etykiety dla Czechowic-Dziedzic, a dla Częstochowy lokalne Częstochowskie Zakłady Graficzne. Produkcja etykiet jako nośników propagandowej treści zaczęła się koło roku 1951. Wcześniej wykorzystywano stare wzory (charakterystyczne słoneczko) i stemplowano je odpowiednimi hasłami (np. Plan Trzyletni, plan sytości). Pojawiła się też pewna gama wzorów, lecz niewiele – aż do znudzenia powtarzała się Stonka ziemniaczana i 1000 szkół na 1000-lecie Polski.

Złote lata

Największą popularnością etykiety cieszyły się w latach 60-tych – to złoty wiek polskiej filumenistyki zarówno pod względem jakości, jak i ilości. Rocznie powstawało nawet do 200 wzorów, a za kilka projektów odpowiadali znani graficy i ilustratorzy jak Maja Berezowska, Karol Śliwka czy Jerzy Treutler (choć to zaledwie kilka wzorów, niemniej jednak całkiem dobrych). Wśród autorów projektów nie zabrakło satyryków, a wśród nich Edmunda Mańczaka, którego etykieciarski dorobek pokazuje całą gamę stylów wtedy obowiązujących – od realistycznych róż, przez geometryczne pejzaże po skrótowe wyobrażenia haseł (jak etykieta Dzień pracownika przemysłu włókienniczego, odzieżowego i skórzanego). Złote lata projektów zaczęły powoli kończyć się w latach 70-tych, by całkowicie zakończyć się w roku 1983. Później wyjątkowo okazjonalnie wyprodukowano kilka wzorów (m.in. w roku 1989).

Etykiety na eksport wypuszczała prawdopodobnie tylko Częstochowska fabryka – tam zapałki były najlepszej jakości spośród polskich fabryk. Wzory etykiet eksportowych projektowane były w miejscu ich zamówienia (np. Anglia czy kraje arabskie), taki projekt był wysyłany do Polski, a tutaj już tylko produkowany.

Fenomen polskich etykiet zapałczanych powodowany był również estetyką znajdującą się na ulicach – etykiety były kontrastem dla mocno propagandowych plakatów, które zalewały szarą rzeczywistość. Dla wielu etykiety były czymś innym, miłym, miały żywe kolory. Nawet te propagandowe miały w sobie przyjazdny, wesoły wizerunek. Choć współcześnie te etykiety można traktować humorystycznie, czy nawet z pobłażaniem – w okresie PRL to był jeden z elementów rozjaśniających ponurą, socjalistyczną rzeczywistość. Etykieta jest odzwierciedleniem czasów, w jakich funkcjonowała – nie ma tam nic abstrakcyjnego.

Warto wspomnieć o kolorystyce etykiet, która jest bardzo żywa i przyciągająca uwagę. Na wystawach filatelistycznych, którym towarzyszyły również ekspozycje filumenistyczne, to etykiety najbardziej przyciągały wzrok i cieszyły wszystkich, od najmłodszych do najstarszych. Druk etykiet wygląda, jakby był losowy – drukowano takimi farbami, jakie były. Jest w tym jednak metoda, każda z fabryk miała swój kolor dla danego wzoru. Dodatkowo każda fabryka sprzedawała swoje wzory lokalnie, nie można było trafić w Gdańsku na bystrzycką czy częstochowską etykietę. Uzbieranie więc 5 odmian jednej etykiety było prawdziwym filumenistycznym wyzwaniem – chyba że było się abonentem!

Filumenistyka w abonamencie

Etykiety w pakietach można było regularnie kupić w kioskach Przedsiębiorstwa Upowszechniania Pracy i Książki “Ruch”. Taki pakiet etykiet pakowany był w celofan – początkowo 20 sztuk za 2,50 zł. Wzory w pakietach były losowe, czasem fragmenty serii, bardzo rzadko całe serie. Zazwyczaj w jednym pakiecie znajdowały się etykiety z jednej fabryki. W odpowiedzi na ogromną popularność etykiet zapałczanych, w latach 60-tych pojawił się abonament na wzór filatelistycznych abonamentów (Filumenistycy formalnie byli częścią Polskiego Związku Filumenistów jako koło nr 22 – Filumeniści w Warszawie). Abonament dostarczany był do abonentów kwartalnie, czyli 4 razy w roku. Później abonament rozsyłany był co pół roku. Etykiety do abonamentu pozyskiwane były przez samych filumenistów. Powołując się na wspomnienia jednego z nich – gdy wiedział, że paczkę przekazuje kobieta, pojawiał się z bombonierką, a gdy mężczyzna, wtedy z butelką. Zawsze ktoś “zdobywał” etykiety bezpośrednio z fabryki i przekazywał je do centrali w Warszawie, a stamtąd filumeniści dystrybuowali etykiety w pakietach abonamentowych. Zestawy dzieliły się na małe, oznaczone literą S oraz duże, czyli N. Pakiety N zawierały do 100 etykiet w różnych rozmiarach – od zgrzewkowych, przez książeczkowe, etykiety gabinetowe, eksportowe po standardowe etykiety zapałczane.

W etykietach pokładano nadzieje, by stały się cennym obiektem kolekcjonerskim – i przez chwilę faktycznie były cenne pod względem atrakcyjnego wzornictwa – jednak niska jakość produkcji (papier, farby) nie pozwoliła im dorównać wartością do znaczków pocztowych. Dzięki niskiej cenie każdy mógł pozwolić sobie na małą kolekcję. O popularności etykiet świadczą też wydawane głównie w latach 60-tych arkusiki pamiątkowe, dokumentujące lokalne wystawy filumenistyczne.

Wokół etykiet skupiła się spora grupa profesjonalnych kolekcjonerów ze wspomnianego Polskiego Związku Filumenistów. Wydawali oni własnym sumptem magazyn “Wiadomości Filumenistyczne” (a właściwie najprawdziwszy zin, samodzielnie przez autorów opracowywany i powielany na fotokopiarce). Biuletyn publikowano w latach 1969-2000; znajdowały się tam przeróżne komentarze, opinie, krótkie eseje, a nawet w pewnym momencie strony biuletynu służyły jako katalog polskich etykiet.

Obowiązkową literaturą zarówno dla wprawionego, jak i początkującego filumenisty są Ilustrowane Katalogi Polski Etykiet Zapałczanych, w których opracowane zostały etykiet od 1945 do 1996 roku (łącznie 6 części). Pojawiało się wiele publikacji filumenistycznych, w dużej mierze dotyczących samej produkcji zapałek, ale poruszających też estetykę etykiet. Filumenistyczne wątki publikowane były w popularnych magazynach, jak “Ty i ja”, “Relaks”, “Kolekcjoner Polski”.

Koniec epoki

Skąd popularność etykiet w czasach PRL-owskich, a brak w ogóle takiego wyrobu dzisiaj? Powód jest bardzo błahy – nie używamy już tak często zapałek, mamy zapalniczki i coraz więcej kuchenek elektrycznych. Etykiety stały się zbyt drogie w produkcji, i produkowanie zapałek również stało się nieopłacalne, co spowodowało zamykanie kolejnych fabryk, a w konsekwencji lekkie zamrożenie filumenistycznych zapałów.

Pierwsza zlikwidowała się fabryka w Gdańsku (i też pierwsza zaczęła produkować zapałki książeczkowe, ale to nieco inny temat). Potem zamknęła się Częstochowska fabryka, dzisiaj funkcjonująca jako muzeum. Następnie Bystrzyca Kłodzka – z ciekawą historią w tle; zakład z maszynami wykupili Włosi i przez jakiś czas coś jeszcze produkowali, potem fabryka stała się bohaterką lokalnych plotek. Kolejny zamknął się Sianów, a na samym końcu, całkiem niedawno, bo pod koniec 2021 roku, upadłość ogłosiła fabryka w Czechowicach-Dziedzicach.